Facebook

Subskrybuj RSS

Aktualności

drukuj Polec Znajomemu

Priest powrócił - luty 2009

data: 27.01.2009

Wszyscy już znamy radosną nowinę: Lee Priest powrócił do szeregów IFBB! Sam Lee i legiony jego fanów długo na to czekali. Od jesieni 2006 roku status Priesta jako zawodnika IFBB znajdował się w zawieszeniu. Była to oficjalna kara za wzięciu udziału w turniejach dla zawodowców organizowanych przez Wayne’a DeMilia i jego nową PDI, która i tak szybko zakończyła działalność. Wielu ludzi zaangażowało się w sprowadzenie Lee z powrotem do IFBB, m.in. Szef Wszystkich Szefów – Steve Blechman. Jednak nim to się stało zawodnik musiał „odsiedzieć swoje” i okazać prawdziwą skruchę. Dopiero wtedy pozwolono mu wrócić do organizacji, której członkiem stał się w 1993 roku, gdy miał jeszcze 21 lat i wesołą twarz młodzieniaszka (i żadnego tatuażu na niej, chciałoby się dodać). Kilka tygodniu po usłyszeniu tej wiadomości spotkałem się z Lee w jego nowym domu w Australii, by porozmawiać o karze, powrocie do organizacji i jego planach.
 
RH: W jaki sposób dowiedziałeś się o tym, że znów jesteś zawodnikiem IFBB? Chyba nie dostałeś maila, prawda?


LP: Nie, poinformował mnie Jim Manion. Złapał mnie na komórkę, akurat gdy wracałem z siłowni. Muszę przyznać, że to była jedna z najwspanialszych niespodzianek w moim życiu.


RH: Wróćmy na chwilę do roku 2006 i Australian Grand Prix, gdzie zająłeś drugie miejsce za Ronnym Rockelem. Kilka tygodni przedtem wygrałeś Pro Iron Man i uplasowałeś się w pierwszej szóstce na Arnold Classic. Nie zdawałeś sobie sprawy, że potem przez ponad dwa lata nie weźmiesz udziału w żadnych zawodach organizowanych przez IFBB. Co byś zrobił, gdybyś o tym wiedział? Czy zrobiłbyś coś inaczej, by wszyscy lepiej cię zapamiętali?


LP: Nie. Zastanawiałem się wtedy poważnie nad PDI, ale nie miałem o tej organizacji wystarczających wiadomości, by rozpocząć starty w organizowanych przez nią zawodach. Jeśli chodzi ci o to, czy pokazałbym się w lepszej formie, czy coś takiego, to odpowiedź brzmi, nie. Na każdych zawodach pojawiam się w szczytowej formie. Na Iron Man i Arnold dałem z siebie 100% i nie byłem potem w stanie utrzymać tak suchego, żylastego ciała do czasów zawodów w Australii. Myślałem, że wyglądam całkiem nieźle, ale w oczach jury Rockel był tego dnia lepszy.


RH: Wayne DeMilia wyznaczył termin pierwszych zawodów PDI, a ty postanowiłeś spróbować sił w nowej organizacji i zapisałeś się. Jeśli dobrze pamiętam, w ciągu paru miesięcy poprzedzających pierwsze zawody w Nowym Jorku niejeden raz o mało się nie wycofałeś. Czy już wtedy dochodziły cię ostrzeżenia, że wzięcie udziału w PDI Night of Champions może doprowadzić do twojego zawieszenia?


LP: Coś tam słyszałem, ale nie zaprzątałem sobie tym zbytnio głowy. Nie rozumiałem wtedy jeszcze, dlaczego nie mogę brać udziału w turniejach organizowanych przez dwie organizacje, jeśli mam na to ochotę. Gdy startowałem w wyścigach, należałem jednocześnie do NHRA i IHRA i nikt nie robił z tego problemu. To już zamierzchłe dzieje, ale to co zamierzałem zrobić, uważałem jedynie za lekkie nagięcie reguł, szczególnie w porównaniu z tym, co zrobili niektórzy zawodowcy, a  mimo to dalej brali udział w zawodach. Chodzi mi o pornografię czy wyroki za handel sterydami.


RH: Z dnia na dzień zapadła decyzja o zawieszeniu cię na okres jednego roku. A nikt nie dawał gwarancji, że PDI przetrwa tak długo. Przyznaj, jak szybko pożałowałeś swojej decyzji?


LP: Zanim rok 2006 dobiegł końca, miałem na koncie dwa zwycięstwa i kilka występów w Europie, zarabiałem sporo kasy. Jednak już wtedy zauważyłem, że wiele osób nie chce ze mną rozmawiać tylko dlatego, że nie byłem zawodnikiem IFBB. Bali się chyba jakichś problemów, gdyby ktoś zobaczył ich w moim towarzystwie. Nieźle mnie to wnerwiało, no bo nawet jak nie należałem do IFBB, to byłem przecież starym, dobrym Lee Priestem, nie? Wydawało mi się to wtedy prawdziwą dziecinadą.
RH: Mija rok i podczas Mr. Olympia 2007 kilku oficjałów z IFBB bierze udział w głosowaniu, czy można cię dopuścić, czy też nie. Nie potrafią podjąć decyzji. Jak się wtedy czułeś?


LP: Tak się składa, że decyzja wtedy zapadła – żeby nie dać mi szansy na powrót. Znowu byłem strasznie wkurzony. Miałem być zawieszony na 12 miesięcy i tyle minęło.
Spytałem Boba Cicherillo, mojego przedstawiciela, co jest grane. Powiedział, że chodzi o jakieś moje wypowiedzi, które ukazały się w magazynach i na necie, gdy byłem zawieszony. Powinienem był się wtedy domyślić, że coś się święci, bo po raz pierwszy w życiu nie otrzymałem pocztą podania o wznowienie członkowstwa w IFBB. Byłem już wcześniej niejednokrotnie zawieszany, ale zawsze dostawałem pocztą takie podanie. Zaczynałem czuć się naprawdę pokrzywdzony, wracałem myślami do kulturystów, którzy w moim mniemaniu zrobili o wiele gorsze rzeczy, przynieśli organizacji wstyd, a mimo to nie spotkała ich za to żadna kara. Zaczynałem dostawać też mocno po kieszeni.


RH: Przez jakiś czas wszystko wskazywało więc na to, że twój powrót do IFBB stoi pod dużym znakiem zapytania. Czy ciężko było znaleźć motywację do codziennych treningów, gdy nie było pewności, że jeszcze kiedykolwiek staniesz na zawodowej scenie?


LP: Kocham siłownię, ale rzeczywiście były dni, gdy czułem się strasznie obolały i zastanawiałem się mocno, po co ja właściwie to robię. Co będzie, jeśli już nigdy nie pozwolą mi wziąć udziału w zawodach IFBB? Ale trening mam we krwi, dlatego nigdy nie przestałem. Czasami czułem się bezradny, ale nie pozwalałem sobie skupiać się na tym zbyt długo.


RH: W którym momencie dostrzegłeś pierwszą iskierkę nadziei? A może nic nie wskazywało na poprawę i przywrócono cię nagle, bez wcześniejszych zapowiedzi?


LP: Zanim zadzwonił Jim nie miałem żadnych podejrzeń, że przed głosowaniem na Olympii coś się może w mojej sprawie zmienić. Mimo to starałem się pozytywnie myśleć o swojej szansie na powrót.


RH:  Masz dopiero 35 lat, niedługo twoje 36 urodziny, nie myślałeś chyba jeszcze o emeryturze, prawda?


LP: Tak naprawdę, to wczoraj stuknęło mi 36 lat. Wiem, że mam przed sobą jeszcze przynajmniej kilka lat startów w niezłej formie, dopiero potem dam sobie spokój na dobre. Ludzie ciągle myślą, że jestem starszy. To dlatego, że startuję już tak długo. Na zawodowstwo przeszedłem w wieku zaledwie 21 lat.


RH: Jak myślisz, czy pogłoski o twojej próbie samobójczej mają coś wspólnego z decyzją o ponownym dopuszczeniu cię do szeregów IFBB? A co z powrotem do MD? I przede wszystkim, czy nie sądzisz, że wielkie zaplecze fanów, którzy chcieli cię oglądać na zawodach, miało wpływ na decyzję o przywróceniu ci licencji?


LP: Wątpię, by którakolwiek z wymienionych przez ciebie rzeczy miała z tym coś wspólnego. Nie mogę mówić w imieniu Jima Maniona, nie potrafię też czytać w ludzkich myślach, ale wydaje mi się, że facet doszedł do wniosku, iż swoje już odsiedziałem i że wystarczająco długo byłem cicho, nie skarżyłem się i nie wszczynałem pyskówek w magazynach. Kilkukrotnie okazałem również publicznie skruchę. Możliwe, że fakt, iż mam tak dużo fanów, trochę mi pomógł. Jim mówił, że organizacja jest na tyle silna, że nie potrzebuje w swoich szeregach żadnego znanego sportowca, by trwać i się rozwijać. Nie zapominajmy jednak, że ktoś z dużą liczbą fanów może sprawić, że dane zawody odniosą sukces.  Jeśli jesteś fanem np. Tigera Woodsa, to wiadomo, że chętniej pójdziesz na turniej, w którym bierze on udział niż na ten, gdzie go nie zobaczysz.


RH: Lee Priest – Tiger Woods kulturystyki. Brzmi świetnie! Jeśli więc wynik głosowania na Olympii okazałby się dla ciebie korzystny, to natychmiast mógłbyś zacząć brać udział w zawodach IFBB i pokazach gościnnych na wszystkich turniejach dla amatorów, organizowanych przez instytucje stowarzyszone, np. pokazy NPC w USA. Czy rozważałeś przejście na dietę tak na wszelki wypadek, gdybyś nagle dostał zielone światło?


LP: Nie. Dieta kosztuje mnie zbyt wiele czasu, wysiłku i poświęcenia. Nie robię tego, jeśli nie mam pewności, że będę brać udział w zawodach. Jeśliby mnie wtedy przywrócili, to poczekałbym albo do Arnold Classic następnej wiosny, albo do odbywającego się zaraz potem Australian Grand Prix.


RH: Minęło już trochę czasu od kiedy ostatni raz przechodziłeś na dietę przedstartową. Czy ciężko było trzymać dietę po tym jak mogłeś  już to jeść na co masz ochotę?


LP: Rany, i to jak! Przestawienie się z KFC na piersi kurczaka bez skórki to prawdziwa zadra w dupie. Ale najgorsze ze wszystkiego jest trzymanie się określonej pory posiłków. Od dłuższego czasu jadłem, kiedy byłem głodny. Gdy żywisz się w fast-foodach albo jesz inne śmieci, to potem masz spokój na 4 godziny. Na czystym jedzeniu jestem głodny przez cały zasrany dzień i po dwóch godzinach mam już ochotę zjeść własne palce. Oczywiście usmażone w głębokim tłuszczu.


RH: Wiem, że nad dietą miałeś pracować z Davem Palumbo, ale wygląda na to, że jego pomysły nie są dla ciebie.


LP: Próbowałem tego przez 4 czy 5 dni. Słyszałem, że na wielu chłopaków działa świetnie, ale ja po prostu nie potrafię żyć bez węgli. Poza tym on ma bzika na punkcie masła orzechowego czy migdałowego i tym podobnych zdrowych tłuszczy, a ja nigdy za nimi nie przepadałem. Do tego jeszcze dochodziły jakieś tabletki z tranem, od których bolał mnie żołądek. Nie mówię, że ta dieta jest zła, albo że nie doprowadziłaby mnie, czy kogoś innego, do dobrego wyglądu. Ona po prostu nie jest dla mnie.


RH: Zamierzasz znów współpracować z Hanym Rambodem. Czy dobrze ci się z nim pracuje? Jak reagujesz na jego dietę?


LP: Tworzymy zgrany zespół. Kiedyś strasznie go wkurzałem, bo przerywałem dietę i nie odbierałem od niego telefonów przez kilka dni, ale zawsze wszystko nadrabiałem, stosując więcej aerobów czy czegoś innego. Hany zrozumiał, że taki mam charakter i nauczył się z tym żyć.


RH: Mieszkasz znowu w Australii. To chyba pierwszy raz od przejścia na zawodowstwo, gdy do zawodów przygotowujesz się w ojczyźnie, prawda?


LP: Tak, większość przygotowań do Niagara Falls w 1993 zrobiłem tutaj, ale na ostatnie kilka tygodni przeniosłem się do USA. Tak więc będzie to pierwszy raz od 16 lat, gdy cały czas na diecie spędzę w Australii. W tygodniu, w którym się przeprowadzałem, opuściłem wiele posiłków, ale wszystko wraca już do normy.


RH: Nie czujesz się dziwnie wracając tu po tylu latach?


LP: Czasami mam wrażenie, że nigdy stąd nie wyjechałem. Innym razem czuję się jak na wakacjach i że zaraz będę wracał do Stanów. Niedługo na pewno przywyknę do starych śmieci.


RH: Kilka lat temu nie byłeś zbyt podekscytowany startem w Mr. Olympia. To już blisko pięć lat, od kiedy ostatni raz stałeś na scenie Olympii. Czy twój stosunek się zmienił i odliczasz już dni do czasu, gdy znów weźmiesz w niej udział?


LP: Nie mogę się doczekać powrotu, głównie z powodu fanów, którzy chcą mnie tam oglądać. Od czasu odejścia Wayne’a promocją zajmuje się Robin Chang i idzie mu to świetnie. Przez kilka pierwszych lat narastały pewne problemy związane z nową lokalizacją konkursu i innymi sprawami, ale od tamtego czasu wiele zmieniło się już na lepsze.


RH: Pojawiło się kilku nowych zawodników, z którymi jeszcze nie współzawodniczyłeś, np. Phil Heath i Dennis Wolf. Czy czujesz się podekscytowany możliwością stanięcia obok nich na scenie?


LP: Szczerze? Wiem, że nie zabrzmi to najlepiej, ale nie. Chłopaki, z którymi współzawodniczyłem w latach 90-tych – Dorian, Flex, Ronnie, Shawn, Kevin, Nasser, Chris Cormier – tworzyli niesamowitą grupę kulturystów. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczymy na Olympii tyle niesamowitych sylwetek jednocześnie. Ci nowi są nieźli, ale tamci… ech, to był niezwykły okres w historii tego sportu.


RH: Zawsze słynąłeś z tego, że bez ogródek mówiłeś, co miałeś na myśli i nie przejmowałeś się, jeśli twoja wypowiedź mogła kogoś obrazić. Może nauczyłeś się, że niektóre rzeczy czasem lepiej zatrzymać dla siebie, czy nadal zamierzasz pozostać tym walącym prosto z mostu Lee, jakiego wszyscy znamy?


LP: Rozmawiałem o tym z Jimem Manionem. Powiedział, że jeśli jeszcze raz będę miał jakiś problem, to mam do niego szybko zadzwonić, a nie od razu wyskakiwać z tematem w Internecie.

Jim powiedział, że taką właśnie ma pracę. To brzmi sensownie i na pewno skorzystam z jego oferty.
 
Oficjalne oświadczenie Jima Maniona:
„Może brać udział w każdych zawodach, może pozować gościnnie. Musi jeszcze podpisać kartę członkowską, tylko ta formalność – której na pewno dopełni – dzieli go od powrotu. Myślę, że to dobry moment na powrót. Uważam, że kara Lee trwała wystarczająco długo. Dawał nam wiele sygnałów, że chce powrócić do szeregów IFBB. Jego powrót i tak zaplanowany był na wrzesień, więc zdecydowaliśmy się dopuścić go wcześniej. Jestem pewny, że Lee nie może się już doczekać powrotu na scenę i rzucenia w wir akcji. Myślę, że podjął złą decyzję, opuszczając IFBB i wydaje mi się, że zdaje sobie z tego sprawę. Jeśli jeszcze raz złamie zasady, to będzie jego koniec. Kropka. Ale szczerze wierzę, że Lee żałuje tego, co zrobił i nie sądzę, żeby miało się to jeszcze kiedykolwiek powtórzyć”.
 
Więcej o kontuzji


RH: Lee, jakiś czas temu nabawiłeś się kontuzji barku. Jak to się stało?


LP: Podczas przeprowadzki wyjmowałem z kartonu moją nową, 50-calową plazmę. Miałem szeroko rozpostarte ramiona i trzymałem karton podchwytem, to wielki telewizor. Podnosiłem go i… chrup! Poczułem, że coś strzeliło mi w ręce, zaraz pod barkiem, tam gdzie zaczyna się biceps. Moją pierwszą myślą było: kurwa, tylko nie biceps. Nie chciałem upuścić telewizora, odstawiałem go powoli, mając nadzieję, że mięsień już bardziej się nie naderwie. Wiedziałem, że bez wizyty u doktora się nie obejdzie. Przez te wszystkie lata  nic sobie nie naderwałem.
RH: To co się właściwie stało? Czy to boli?


LP: Wygląda na to, że naderwałem 3–6 mm ścięgna łączącego biceps z przednim aktonem barków i mięśniem piersiowym większym, przypomina ono trochę kotwicę. Lekko mi doskwiera i mam takie dziwne wrażenie, jakby mi się coś ruszało pod skórą. Biceps przesunął się lekko w dół. Gdy pozuję, wygląda to normalnie, doszło nawet lekkie wybrzuszenie! Uszkodzone ramię i tak było zawsze o centymetr mniejsze, teraz różnica zniknęła.


RH: Jak ta kontuzja wpływa na Twój trening. A może w ogóle nie ma na niego wpływu?


LP: Oczywiście nogi mogę robić, jak robiłem. Nie odczuwam też żadnych dolegliwości przy klacie czy tricepsie. W sumie barki też dobrze pracują, tyle że przy bocznym unoszeniu sztangielek odczuwam lekki ból. Używam obecnie głównie maszyn, wolę nie ryzykować. Na razie nie ma mowy o ćwiczeniach wymagających ciągnięcia czy rotacji. Ćwiczę z dnia na dzień i obserwuję, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie nie zamierzam robić ciężkich treningów pleców i bicepsów. Spośród wielu lekkich kontuzji, jakich nabawiłem się w ciągu tych wszystkich lat, najlepiej pamiętam jedną rzecz: za każdym razem, gdy myślałem, że wszystko już OK, dokładałem ciężarów i… chrup! Uszkadzałem dany obszar jeszcze bardziej. Dużo mnie kosztowało dojście do wniosku, że przy kontuzjach zawsze należy odczekać trochę dłużej niż się człowiekowi wydaje.


RH: To by było na tyle. Uważaj na biceps.


LP: Dobra, spadam zrobić powtórzenia oszukane 120-kilową krzywką.
 

 

Komentarze użytkowników (0)

Najbliższe wydarzenia

spotakania, imprezy, relacje
Listopad 2024
   
Po Wt Sr Cz Pt Sb N
        01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30  
Realizacja: Ideo CMS Edito Powered by:
Copywrite © 2008 Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydawcą portalu internetowego musculardevelopment.pl jest Fitness Authority® Sp. z o.o. (Wydawca) z siedzibą w Otominie, ul. Konna 40. Wszelkie prawa do treści, elementów tekstowych, graficznych, zdjęć, aplikacji i baz danych są zastrzeżone na rzecz Wydawcy lub odpowiednio na rzecz podmiotów, których materiały - na podstawie współpracy z Wydawcą – są udostępniane w portalu musculardevelopment.pl

counter_pages