Dom w górach z przestronnymi oknami i tarasami to idealne miejsce do hodowli roślin doniczkowych (tak przynajmniej może się wydawać). Jednak smutna rzeczywistość jest taka, że za każdym razem, gdy sam próbuję zadbać o własną florę, wynikłą z tego katastrofę można opisać jedynie jako bezkrwawą rzeź niewiniątek. Kocham rośliny, nie mogę jednak stwierdzić, że mam do nich dobrą rękę. Natomiast moja mama jest tego kompletnym przeciwieństwem − pod jej okiem wszelkie roślinki rosną jak chwasty.
Stopień, w jakim rozwijają się kwiaty mojej mamy, nigdy nie przestawał mnie zadziwiać. Nawet najbardziej rachityczne badyle zdają się dostawać w jej obecności niezwykłej siły i rosną do wprost monstrualnych rozmiarów. Okazuje się, że jedną z jej sztuczek jest częste przesadzanie roślin. Każdy właściciel szklarni wie, że rośliny rosną tylko tyle, na ile pozwalają im ograniczenia środowiska zewnętrznego. Innymi słowy, w małej doniczce nie wyrośnie wielki kwiat. Jedynie sukcesywne przesadzanie do coraz większych naczyń umożliwia roślinie znaczny wzrost. Słuchajcie, albowiem powiadam wam: to samo tyczy się mięśni.
Mięśnie otoczone są tzw. powięziami, czyli błonami, które ograniczają je w ten sam sposób co doniczka kwiaty. Choć ich zadaniem jest wspieranie, ochrona i zwiększanie efektywności mięśni, ale są one również czynnikiem ograniczającym ich wzrost. Tak samo jak rozmiar doniczki ogranicza wzrost rośliny, tak rozmiar powięzi ogranicza wzrost mięśnia. To właśnie tę zasadę starają się przełamać różne dziwne środki na porost mięśni, jak np. Synthol, które sprawiają, że wyglądają one, jakby były większe.
Po wstrzyknięciu w mięsień, Synthol rozciąga, a czasem rozrywa, okalającą go powięź na tyle, by pozwolić mu na zmianę rozmiarów i wypełnienie wolnej przestrzeni. Technika ta, choć istotnie rozciąga powięzi, wiąże się z licznymi niebezpieczeństwami. Oprócz oczywistego zagrożenia infekcją, metoda ta często sprawia, że powieź zostaje rozciągnięta do takiego stopnia, że ulega ostatecznemu rozerwaniu.
Chociaż każda metoda budowania mięśni, nawet naturalny trening z ciężarami, doprowadza do nieuniknionego nadwyrężenia, przeciążenia, a nawet rozszczepienia powięzi, nie występują przy tym uszkodzenia funkcjonalne − wszystko dzieje się stopniowo. Gdy Synthol wstrzykiwany jest zbyt często i w zbyt dużych ilościach, głowy mięśniowe zostają sztucznie napompowane do takiego stopnia, że powięź zwyczajnie pęka. W rezultacie integralność funkcjonalna mięśnia zostaje głęboko naruszona i otrzymujemy coś, co nazwać mogę jedynie obwisłym workiem. Widziałem coś takiego na żywo i nie jest to widok godny polecenia.
Oczywiście nie jest to jedyna technika stosowana w celu pokonania przez mięsień granic stawianych przez otaczające go powięzi. Miejscowe wstrzykiwanie dużych ilości rozpuszczonego w oleju testosteronu może w podobny sposób oddziaływać na powięź danego mięśnia, jednak nadużywanie tego hormonu w sposób tradycyjny, nawet w dużych dawkach, nie doprowadzi do znacznych zmian w rozmiarach powięzi. To samo można powiedzieć o hormonie wzrostu, który zwyczajnie nie oddziałuje bezpośrednio na tę tkankę. Jednak hormon ten, sam czy w połączeniu z innymi lekami oraz odpowiednim zestawem ćwiczeń z ciężarami (które opisałem w mojej książce), w sposób pośredni wpływa też na rozmiary powięzi.
W ciągu minionych lat w środowiskach naukowych i prasie ogólnej omawiano inne, niefarmaceutyczne techniki walki z ograniczeniami narzucanymi mięśniom przez powięzi. Choć w tej dziedzinie przeprowadzono zbyt mało badań, istnieje wiele metod, których skuteczności dowiodło samo życie. Pamiętam, że pierwszą osobą, z którą o tym rozmawiałem, był Vince „Żelazny Guru” Gironda. To dawno już zapomniany weteran − większość dzisiejszych chłopaków nigdy nawet nie słyszała jego imienia. Ja sam uważam go jednak za jedną z ważniejszych postaci w historii kulturystyki, ponieważ był innowatorem jeśli chodzi o dietę, trening i inne techniki budowy mięśni. Nie zgadzałem się z wieloma jego pomysłami; był to człowiek nie tylko niezwykle kontrowersyjny, ale również trudny w kontaktach osobistych. Niemniej, dał mi on wiele do myślenia. A to ma swoją wartość.
Vince był prawdopodobnie pierwszym w naszym sporcie, który otwarcie uznawał i omawiał fakt, że rozrost mięśni jest ograniczony nie tylko indywidualną genetyką, ale również rozmiarami otaczających je powięzi. Był więc zdania, że jeśli sprawimy, by stały się one luźniejsze, to zapewnimy mięśniom więcej miejsca do rośnięcia. Uważał, że można to osiągnąć poprzez specjalny rodzaj masażu, w którym stosowano niezwykle głęboki i punktowy nacisk, tak bolesny, że gorszego nie można już sobie wyobrazić. Maksymalny nacisk aplikowano punktowo na środku głowy mięśniowej przez jak najdłuższy czas. Mówiąc krótko − była to prawdziwa tortura. Wydaje mi się że teoretycznie Vince miał rację, jednak kilkoro śmiałków, którzy próbowali tej metody nie mogło znieść bólu, dlatego szybko włożyłem ją między takie bajki, jak leczenie bólu głowy skokiem na główkę z samolotu. Tak czy siak, nie zapomniałem o niej, a pomysł Vince’a dał mi sporo do myślenia.
Wysunięto również inne propozycje manualnego rozciągania powięzi w celu stworzenia mięśniom większych możliwości do rozrostu. Podejrzewam, że tak, jak w przypadku techniki Żelaznego Guru, również i one mają swą wartość, jednakże i w tym przypadku nie znajdziemy żadnej publikacji naukowej potwierdzającej ich skuteczność, choć ja sam jestem o niej przekonany. Pomysł polega na tym, że gdy osiągniemy już maksymalną pompę mięśniową wywołaną treningiem, rozciągamy dany mięsień pod wszystkimi możliwymi kątami, m.in. pod takim, w którym atakowany jest największy obszar obwodu głowy mięśniowej. Oczywiście jeśli trenujesz mięsień pod każdym kątem, a tak właśnie powinieneś robić, technika taka traci sens, zmniejszają się bowiem również ewentualne korzyści z niej płynące.
Ja sam uważam, że miostatyna wpływa nie tylko na mięśnie, co zostało bardzo dobrze udowodnione, ale również na powięzi. Pomysł ten, podobnie jak wszystkie wyżej wymienione, pozostaje na razie w sferze teorii. Obecność lub brak miostatyny jest chyba najważniejszym pojedynczym czynnikiem wpływającym na rozwój mięśni. Już dawno temu dowiedziono, że związek ten odpowiedzialny jest za hamowanie wzrostu mięśni, dlatego jego niski poziom w organizmie prowadzi do silnego nabierania masy mięśniowej. Zwierzęta i ludzie, u których z przyczyn naturalnych brak genu odpowiedzialnego za produkcję miostatyny, są pod innymi względami zupełnie zdrowi, a przy tym silnie umięśnieni.
Osobnicy ci przy odrobinie treningu obudowują swoje ciała grubymi płatami mięśni. Jednak czynią to w stopniu i proporcjach znacznie większych niż nawet te osiągane dzięki wysokim dawkom hormonu wzrostu i testosteronu.
Wiemy już doskonale, że u niektórych ras bydła, jak belgian blue czy piedmontese (rodzących się bez genu odpowiedzialnego za produkcję miostatyny), oraz coraz większej liczby ludzi, u których zidentyfikowano niski poziom lub brak tego hormonu, nie występują inne problemy zdrowotne. Ich mięśnie, poza ogromnymi obwodami, także pracują zupełnie normalnie. Stoi to w zupełnym przeciwieństwie do sztucznych technik rozszerzania mięśni, które, gdy stosowane są zbyt agresywnie, prowadzą do naruszenia funkcjonalności tych tkanek. Uważam, że towarzyszący niskiemu poziomowi miostatyny silny wzrost mięśni i jednoczesne zachowanie ich w pełni zdrowia i funkcjonalności wytłumaczyć można tym, że na powięziach znajdują się receptory miostatyny. Dlatego przy jej braku lub niskiej koncentracji mięśnie nie tylko rosną dużo łatwiej, ale zmniejsza się również napięcie powięzi, co sprawia, że mięśnie mają więcej miejsca na rozrost. A to wszystko w sposób bezpieczny i niezwiązany z bólem i innymi niedogodnościami.
Przemysł farmaceutyczny ciągle wpada w pułapki związane z pracą nad lekami, które na stałe blokują produkcję miostatyny. Są jednak naturalne sposoby na osiągnięcie tego celu. Zbliża się termin wypuszczenia na rynek czwartego wydania mojej książki „Ekstreme Muscle Enhancement”, w której oprócz masy informacji na temat tego, jak najbardziej efektywnie budować mięśnie, omawiam też specjalne techniki treningowe i dietetyczne zaprojektowane w celu obniżenia poziomu miostatyny w serum. Oprócz tego moje 10-letnie badania nad naturalnym inhibitorem miostatyny wreszcie dobiegły końca. Ich owocem jest dostępny już na rynku produkt o nazwie MYO-T12™. Przyznaję, to straszna autoreklama, ale śpieszę wam donieść, że mój MYO-T12™ jest jedynym suplementem diety tego typu, za którym stoją wyniki badań naukowych. Pokazują one, że produkt istotnie jest w stanie obniżyć poziom miostatyny u ludzi. Najnowsze z nich wykazało silną i krótkotrwałą supresję miostatyny u 100% testowanych osób, przy średnim obniżeniu jej poziomu o 46% w ciągu jedynie 12–18 godz.
Morał z tej opowieści prowadzi nas z powrotem do naszych roślinek, które rosną tylko do momentu, gdy rozmiar doniczki uniemożliwia im dalszy rozwój. Musicie więc zdać sobie sprawę, że aby zmusić oporne mięśnie do wzrostu, należy wziąć pod uwagę także takie czynniki, jak rozmiary powięzi. Nie ważne, jak ciężko trenujesz, jeśli nie zajmiesz się tym zagadnieniem, to stanie ono na drodze twojego sukcesu w kulturystyce.